Sobota była dniem, na który zaplanowałyśmy największa do tej pory wyprawę.Wstałyśmy wcześnie, aby wcielić w życie nasze plany. Z dobrymi humorami, zestawem przewodników, nawigacją dostępną dzięki życzliwości kolejnego bohatera (Nuno <3) wyruszyłyśmy z Faro.
opisywane jako turystyczne nie zaskoczyło nas niczym szczególnym. Jedyne co zwróciło naszą uwagę to sieć wąskich uliczek. Samo wspomnienie prowadzenia samochodu w Portimao, przyprawia o zawrót głowy. W końcu udało nam się zaparkować pojazd. Spacer promenadą, wizyta w zdobionym azulejos kościele i ruszyłyśmy dalej.
Kolejnym miejscem, które odwiedziłyśmy była pobliska Praia da Rocha.
Szeroka piaszczysta plaża, słońce, szum oceanu- idealna sceneria do zjedzenia drugiego śniadania.
Z nową energią można kontynouwać zwiedzanie. I tak dotarłyśmy do umiłowanego przez nas Lagos, które za każdym razem zachwyca nas cudowną kompozycją klifów i groźnego oceanu, który jakby będąc pod wrażeniem piaszczystych plaż w zatokach staje się łagodniejszy. Tym razem zaplanowałyśmy kąpiele, nie tylko słoneczne, na odwiedzonej wcześniej Praia d'Ana. Jakże wielkie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że połowa znanej nam plaży znajduje się pod wodą! Pomimo tego, że na niewielkich rozmiarów plaży było bardzo tłoczno, udało nam się znaleźć miejsce.Ocean zachęcał do kąpieli i tym razem nie byłyśmy w stanie mu się oprzeć. Pływacki wyścig, chlapanie wodą- to wszystko sprawiło, że wróciłyśmy myślami do chwil, gdy pierwszy raz zobaczyłyśmy morze. Wprawdzie widoki zupełnie inne, podobnie jak temperatura, a odleglosc od polskiego wybrzeża przekraczała 3000 km, jednak dziecięcy zachwyt wrócił do nas, zupełnie nie zważajac na miejsce. Drzemka na plaży, sesja zdjeciowa na klifach, spacer wąskimi uliczkami miasta. Zniżające się słońce było oznaką, że wizyta w Lagos dobiegła końca.
Ostatnie miejsce na naszej trasie to najdalej wysunięta na zachod Europy miejscowosc Sagres- to tu pożegnalysmy ten pełen wrażeń dzień. Moment, gdy powoli dojeżdżałyśmy do niedostępnej od strony oceanu Fortalazy z czasów Henryka Zeglarza zapamiętamy, chyba do końca życia. Podobnie jak przejmujący wiatr, który powitał nas na końcu Europy, zmuszając tym samym do natychmiastowej zmiany odzieży. Opatulone we wszystkie najcieplejsze ubrania, podziwiałyśmy najcudowniejsze, najbardziej niezwykłe miejsce jakie mogłyśmy odwiedzić. W Sagres ogrom oceanu, wydaje się jeszcze bardziej przytłaczać. To miejsce gdzie czujesz, że możesz wszystko, ale również uświadamiasz sobie jak małą cząstką świata jesteś. Zachodzące, spowite różową mgłą słońce skłania do rozmyślania. To miejsce pozwala zrozumieć saudade- portugalską tęsknotę za czymś nieokreślonym oraz dawne marzenia Portugalczyków o odkrywaniu nowych lądów.
Zachód słońca podobnie jak inni poszukujący wrażeń turyści postanowiłyśmy obserwować z Przylądka św. Wincenta .
Chłód wiatru i emocje związane z pobytem w tym miejscu. Ogrom oceanu i małość człowieka. Obecność przyjaciół i swiadomosc wiecznej samotnosci. Przylądek to miejsce, gdzie spotykają się skrajności, inspirujace i przerazajace zarazem!
Te wycieczke zapamietamy na zawsze!
Kosmos!
OdpowiedzUsuń